Wesołych Świąt!

Jestem w Polsce i musicie mi wybaczyć, że tak krótko, bo pisze z tabletu, który dostałam kiedyś od Artura, a nie jest to najwygodniejszy sposób na świecie. Od jakiegoś czasu nie biorę laptopa ze sobą.
Siedzę sobie w legginsach i kolorowym świątecznym swetrze, który kupiłam sobie w zeszłym roku. Kocyk, kawa, lampka wina i Diabeł ubiera się u Prady. Książka, nie film. Film zdecydowanie lepszy, książka tak góra 6/10. Na stoliku leży talerz ciastek i znowu mam ochotę nie wracać.
Życzę Wam wszystkim Wesołych Świat i do zobaczenia na)

Oświadczyny

Wiem, że obiecałam Wam pisać, podałam listę tematów, po czym zamilkłam na 10 dni, ale jakoś brak mi czasu ostatnio. Wiecie, zajmowały mnie pilne sprawy typu tiktok i takie tam 😉 Na swoje usprawiedliwienie powiem tylko, że miałam do niedawna holenderski trzy razy w tygodniu, a w weekendy na ogół spotykam się z Arturem. No i na samą myśl, że mam włączyć mój komputer, który staje mi okoniem i działa coraz wolniej to mnie skręca. Mam komórkę, dostałam od Artura w prezencie tablet i jak nie muszę to kompa nie włączam. Chcę sobie kupić nowy, ale w planach na przyszły rok jest też kurs francuskiego w Paryżu oraz zrobienie w końcu prawa jazdy, więc nie wiem, czy mi na wszystko kasy starczy.

Do rzeczy jednak. Wróciłam sobie kiedyś do domu i siedziałam przy stole, kiedy dziadek wyznał mi, że ostatnio coraz gorzej się czuje. Narzekał już wcześniej na kręgosłup, ale ma 78 lat, młodszy nie będzie. Na pewno nie pomaga fakt, że dziadek spędza całe dnie przed telewizorem, nie ma ruchu, bo boli, boli go więcej, bo nie ma ruchu i tak się koło zamyka. Powinien chodzić na rehabilitację, pływać, spacery, ma rower też elektryczny jak ja. No ale nie będę go przecież edukować, ma lekarza to niech może on się o niego martwi.

Dziadek zaproponował mi, żebym w przyszłości pomogła mu, zakupy itp kiedy już nie będzie mógł. Właściwie nie doprecyzował na czym konkretnie ta opieka ma polegać, mielismy się dogadać. Trzeba Wam wiedzieć, że jakiś czas temu dziadka córka oznajmiła mu, że sprzedaje mieszkanie i wyjeżdża na stałe do Belgii. Nie wiem, czym się powodowała, ale jak go zapytałam to powiedział, że żadnej pracy jeszcze nie ma. Kobieta jest po 50-tce, nie ma partnera i dzieci i może stwierdziła, że teraz albo nigdy? Może chce się uwolnić od dziadka, a może chodziło o jej niesympatycznego szefa? Z tego co słyszałam, jeszcze przed epidemią koronawirusa zastanawiała się nad zmianą pracy, co jej dziadek odradzał, bo w tym wieku trudno znaleźć dobrą pracę.

Opieka nad dziadkiem miała wiązać się z zapisaniem mieszkania. Aby uniknąć zapłacenia wysokiego podatku dochodowego zaproponował mi, abyśmy się pobrali. Tu nawet córka by musiała ten podatek zapłacić, nie ma zwolnienia jak w Polsce. Oczywiście powiedział, że nie wymaga ode mnie dzielenia z nim łoża, to miała być tylko formalność…

Propozycja tak mnie zaskoczyła, że obiecałam się zastanowić, choć z góry wiedziałam, że to nie dla mnie. Po pierwsze dlatego, że mimo mojej pragmatyczności i analitycznego myślenia małżenstwo z rozsądku, dla pieniędzy nie leży w moim światopoglądzie. Po drugie nie wiem jak dziadek wyobraża sobie opiekę, na razie jest chodzący, ale co jak się położy za pół roku do łóżka i będzie wymagać np pomocy w myciu i zmiany pampersów? Taka umowa oznaczałaby związanie sobie życia na długie lata,przecież on może dożyć 90-tki. Po za tym teraz mieszkanie jest testamentem zapisane na córkę, dziadek zapisze na mnie, a potem coś mu się odwidzi i ja zostanę na lodzie?

Pozostaje kwestia finansowa, Skoro małżeństwo odpada to nie opłaca mi się to finansowo. Do spłaty jest hipoteka, nie jest pewne, czy w razie czego bank zażąda ode mnie spłaty tych kilkudziesięciu tysięcy euro. Kredytu na siebie mogę nie dostać. Plus dochodzi zapłata tego nieszczęsnego podatku dochodowego. Mieszkanie wymaga remontu, na pewno by trzeba odświeżyć łazienkę, odmalować ściany, wymienić kuchnię. Następne kilkadziesiat tysiecy. Jeszcze by się okazało, że ja na tym stracę.. Poza tym teraz dziadek mi płaci za sprzątanie, a jakbym zobowiązała się do opieki to by mi ta stówka odeszła. Gdybym jednak zdecydowała się przyjąć jego przedziwne oświadczyny to straciłabym dorażnie także, bo płaciłabym wyższe podatki, straciłabym prawo do różnych ulg i dopłat, a dziadek dostałby niższą emeryturę.

No i na sam koniec… wprawdzie z Arturem jest powiedzmy dobrze, ale nie gorąco to jednak nie wyobrażam sobie, że po przyjęciu oświadczyn mogłabym się z nim nadal spotykać.

Po dwóch dniach powiedziałam więc dziadkowi, że nie mogę przyjąć jego propozycji, ale będę mu pomagać w miarę możliwości, ale bez zobowiązań. Powiedziałam mu też, że w przyszłym roku zamierzam poszukać sobie mieszkania. Czas na przejście do następnego etapu…

Wracam!

Stęskniłam się i wracam! Nic mi tak w życiu nie wychodzi jak pisanie, więc postanowiłam, że bee pisać. Tu, w realu, jak się da.

W nagrodę możecie sobie wybrać tematy jakie mam poruszyć :

  • oświadczyny Dziadka
  • przedłużenie umowy w pracy
  • afera plotkowa w pracy
  • jak to się B obraziła
  • jak nie było moich urodzin
  • jak mamusia Artura rękę złamała
  • jak nie udało mi się schudnać w tym roku
  • inne, jakie?

Buziaczki!

Stracony weekend

Zanim przejdę do rzeczy to powiem Wam, że aż zamarłam jak próbowałam się zalogować, a tu wyskakuje info, że WordPress ze względów bezpieczeństwa zablokował mi konto. Na szczęście udało się odblokować. A po drugie mój laptop tak dyszy i grzeje, że obawiam się, że długo nie pociągnie… Przed chwilą się o mało nie oparzyłam…. Czas na nowy?

A co do meritum… W Holandii zrobiła się ładna pogoda, weekend ładny, a we wtorek ma być aż 36 stopni. Jakby ciut za gorąco. Mieliśmy się z Arturem wybrać na wycieczkę rowerową. Dawno mnie namawiał, że są w okolicy ładne dzikie tereny, zero ludzi. Ale za daleko pieszo, trzeba się tam pojechać rowerem. Już kiedyś tam proponował mi swoją „holenderkę”, której nie chciała siostra. Nie dziwię się siostrze, ja też jej nie chciałam. Nawet nie próbowałam na niej pojechać. Okazało się, że blokada przez nieznanym jest w tym wypadku zbyt silna.

Miałam więc wziąć swój rower, wsiąść do pociągu, wysiąść w Z, przenocować z rowerem (znaczy rower w piwnicy, ja u Artura) a rano czyli dziś mieliśmy pojechać. Już na stacji u mnie okazało się, że nie ma bezpośredniego pociągu jak zawsze i trzeba się przesiadać w Amsterdamie. Potem nie mogłam wtargać swojego rowera po schodach, na szczęście znalazł się jakiś dżentelmen. W pociągu na specjalnym miejscu już stał jakiś rower, swój więc postawiłam obok. Niestety podczas jazdy przewrócił się na pana, który siedział na przeciwko… Na szczęście stłukł sobie tylko lekko kolanko, obeszło się bez ran szarpanych. Jak wysiadłam na stacji przesiadkowej to mądrzejsza o doświadczenie ze stacji u mnie zwiozłam rower na dół windą. Niestety bramki na wyjściu okazały się zbyt szybkie i utknęłam w miejscu, z którego nie mogłam się wydostać. Na szczęście wypuścił mnie pan z obsługi sprzątającej… Przytargałam rower na właściwy peron, ale tam okazało się, że mój pociąg odjechał. Jak za pół godziny przyjechał następny to usłyszeliśmy informację, że nie odjedziemy, bo gdzieś tam wybuchł pożar i pociągi odwołano. W międzyczasie Artur dzwonił, a ja tu z rowerem, plecakiem, pół żywa. Chciał abym gdzieś tam podjechała, mówił że to 10 minut. Mnie google map pokazał 50 minut do niego do domu. A ponieważ google zawsze mi zaniża to na bank byłaby godzina. Co najmniej, bo drugą przeznaczyłam na zgubienie się, które na bank by mi się trafiło w pakiecie.

W tym momencie odechciało mi się wycieczki, roweru i wszystkiego. Napisałam Arturowi, że wracam do domu. Jak już dotarłam do domu, to nie miałam ochoty z nim gadać. Ja wiem, że to nie jego wina, ale to był jego pomysł. Prawie się popłakałam z tego wszystkiego. Uruchomiły się we mnie wszystkie złe zmory i niemiłe wspomnienia. Nie odebrałam Artura telefonów, dziadkowi powiedziałam, że idę spać, ale w nocy nie zmrużyłam oka.

Kiedy więc rano Artur zadzwonił i mówił, że miał na myśli, że ja mam gdzieś podjechać, a on by mnie odebrał (w sensie że podjechał swoim rowerem), a w ogóle to pociągi wznowiono po 45 minutach to z trudem powstrzymałam łzy. Powiedziałam, że nie mogę z nim rozmawiać, rozłączyłam się i rozryczałam na całego. Byłam gotowa z nim zerwać, z powodu tego incydentu. Cały dzień przeleżałam pół żywa i to ja napisałam do niego pierwsza wieczorem. W ogóle nie zainteresował się jak się czuję, a ja tu umierałam prawie… Odechciało mi się wypraw pociągiem gdziekolwiek. Ciągle nie czuję się dobrze. W sumie okazało się znowu, że w razie czego jestem sama i nie ma mnie nawet kto przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze….

Powiedzcie, czy ja nie jestem jednak chora?

Wrażenia z pracy

Dzisiaj minął miesiąc odkąd pracuję. Jestem zadowolona. Co robię? To praca w clean roomie, czyli w warunkach steryylnych. Nosisz maseczkę, czapeczkę, specjalny uniform i rękawiczki. Nie można mieć makijażu, sztucznych rzęs oraz krótkie i niepamalowane paznokcie. na początku byłam przerażona, bo bez makijażu nie wynosiłam nawet śmieci. Stwierdziłam jednak, że potraktuję to jako wyzwanie. Trudno było się zaakceptować w takiej wersji, czułam się naga. Łatwiej było, bo żadna się nie maluje. Ewentualnie można mieć przezroczystą hybrydę itp. Postanowiłam bardziej zwrócić uwagę na pielęgnację skóry. Peelingi, filtry, picie wody, itp. Siedzę dzisiaj przed lustrem, piszę tego posta i stwierdzam, że nie jest źle. Zastanawiam się co zrobić z tonami kolorowymi kosmetykow które już posiadam. Na razie maluję się na kursy holenderskiego i na randki z Arturem, choć on cały czas mi mówi, że woli mnie saute. Ale dzisiaj pojechałam do polskiego sklepu saute i nikt nie umarł, nikt nie doznał zawału na mój widok i nawet nikt nie dzwonił na 112.

Da się przeżyć.

Kasa co tydzień ta sama. Koleżanki z różnych krajów, różne kolory skóry, figury i akcenty. Firma bardzo w porządku. Praca niemęcząca. Czasami ktoś ma urodziny, a innym razem ktoś ma pierwszą rocznicę pracy. Innym razem impreza firmowa albo szef z Ameryki przylatuje i są lody. Cieszę się, że się decydowałam.

Sobota

Podpisałam kontrakt, zaczynam pierwszego czerwca. Dostalam nawet zaproszenie na imprezę czerwcową 10 czerwca gdzieś tam. Witają mnie jako nową koleżankę. Pewnie nie pojadę, bo to jakieś 65km stąd, ale to miłe, że dostałam takiego maila.

Bo te moje znajome albo wyjechały, albo zaszły w ciążę, albo mają pretensje, że jestem zmęczona akurat nie w te same dni co one. Bywa.

Będę tęsknić…

W poniedziałek porozmawiałam sobie z rekruterem na temat oferty pracy. Miałam wrażenie, że jest bardziej wystraszony ode mnie 🙂 W międzyczasie znalazłam sobie ogłoszenia na portalu jego firmy i już mniej więcej wiedziałam na czym polega zajęcie. To praca w tzw clean roomie czyli warunkach sterylnych. Maseczka, rękawiczki, czapeczka. Żadnego makijażu ani biżuterii. Nawet perfumy czy balsam do ciała mogą zaszkodzić. I w tym jakże seksownym stroju siedzisz i np. montujesz sobie bombkę atomową.

Zalety jednak są większe od niedogodności: 40 godzin pracy, 30 dni urlopu. Trzynasta pensja, dodatek podróżny czyli kilometrówka. Płatne urlopy, święta i chorobowe. Weekendy wolne. Trzy przerwy. Pensja na godzinę mniejsza niż biorę od klientów, ale jak policzyć te wszystkie dni, w które nie pracowałam, bo urlopy, święta albo ktoś chory to wychodzi tyle samo albo ciut więcej. W dodatku to duża firma, jakieś szanse na rozwój są zawsze. I stabilność. Wreszcie będę wiedzieć na czym stoję i mogła sobie pojechać na urlop bez myśli, że nie zarobię w tym czasie.

Wczoraj podpisałam umowę. Cieszę się, choć trochę mi szkoda. Nie tego sprzątania, a klientów. Poznałam naprawdę ciekawych ludzi, wiele się od nich nauczyłam. Ich wymagania kazały mi stawiać sobie poprzeczkę wyżej i wyżej. Będę za nimi tęsknić…

Głupia jestem, nie?

Związek nie na całe życie

Żyję, byłam nawet na Święta Wielkanocne w domu. Całkiem przyjemnie z sałatką i sernikiem się przytyło kilogram. Kot też był zadowolony z faktu, że mój pokój był otwarty i można w nim bywać w dowolnych godzinach. W ogóle bym nie wracała, gdyby nie kasa i Artur. Kasa to tak różnie, a Artur akurat sobie pojechał do Luksemburga. Teraz jest w Szwajcarii, potem jedzie do Nicei, a z wyjazdu do Zakopanego, który miał być wspólny nic nie wyszło, bo on sie boi wojny… No i pokarało go, bo wrócił z tego Luksemburga z zatruciem pokarmowym, zjadł jakieś byle co u Turka…

Ja zaś ostatnio bardzo zaczęłam w końcu szukać tej pracy. Zapisałam się wprawdzie na różne newsleterry, ale tyle tego przychodziło, że zaczęłam ignorować. Dopiero Artur mnie zmobilizował, dopytując się codziennie co zrobiłam. Wysłałam nawet jedno CV na ofertę pracy supervizora w hotelu w okolicy. Że niby 14.39 euro na godzinę, 13-tka, bonus świąteczny i mozliwość pracy od poniedziałku do piątku. W to ostatnie nie wierzę, bo nie ma takiej możliwości, praca w hotelarstwie jest na okrągło, ale po pierwsze może idzie się dogadać, a po drugie co zaszkodzi spróbować, dawno nie byłam na żadnej rozmowie o pracę.

I dzisiaj, drugiego dnia szukania odezwał się do mnie facet, Dzwonił, ale ja akurat latałam z odkurzaczem u klientów to napisał wiadomość na Whatsuppie. Oferuje pracę w firmie farmaceutycznej, w clean roomie. Najpierw sobie pomysłałam, że znowu sprzątanie, ja dziękuję bardzo. Ale potem doczytałam w internecie, ze ten clean room to w żargonie specjalne miejscie w firmie (np informatycznej czy farmaceutycznej właśnie) wykonuje się niektóre prace w odpowiednich warunkach. To znaczy odpowiednia temperatura, mikroklimat, ty w czepku montujesz te tranzystory dla NASA albo pompy insulinowe. Oferta kusząca, ale cały dzień nie miałam czasu ani pomyśleć, ani z nikim skonsultować. W poniedziałek oddzwonię.

Dwie rzeczy tylko mnie martwią: że to mają byc zmiany od 8.30 do 17.00 czyli pewnie też weekendy oraz że to jest jakieś 10 kilometrów ode mnie. Rowerem 30 minut, ale nie znam dokładnej lokalizacji, więc może więcej. Ale za to w tej miejscowości mam fizjoteraeutkę i kosmetyczkę. Oraz byłoby bliżej z miejscowości, w której znajoma wynajmuje mieszkanie i będzie je zwalniać w tym roku, bo w ciążę szczęśliwie zaszła. Dalej do Artura. Ale w końcu ten związek okazał się nie być typu: i żyli długo i szczęśliwie… No, ale z drugiej strony w holenderskich wiadomościach mówili, że więcej jest ofert pracy niż osób jej poszukujących, więc jak nie ta praca to inna….

A w ogóle to tak rzadko piszę, bo co otwieram laptopa to idzie tak: ja jestem przy piątej myśli, a laptop ją zapisuje po piątej minucie. A nie daj Boże mam dwie otwarte zakładki naraz. Katastrofa. Dlatego np prywatne lekcje holenderskiego odbywam na tablecie, który dostałam w prezencie od Artura (bez okazji, zamiast kwiatów, bo oni tacy praktyczni….)

To już prawie rok…

To już prawie rok odkąd poznałam Artura. To najdłuższy związek w moim życiu. Może dlatego, że taki trochę na odległość? Spotykamy się, ale średnio raz w tygodniu, wyjeżdżamy razem, piszemy do siebie i dzwonimy, ale na codzień mamy swoje życie. Był jeden kryzys, kiedy to myślałam, że to koniec. Ale postanowiłam zaufać mu ponownie. Zaufanie to coś co przychodzi mi albo z wielkim trudem albo zbyt szybko. Nad tym muszę popracować…

Czasami się zastanawiam, czy to jest to. Może nie? Ale czy ktokolwiek może wiedzieć na pewno? Na pewno nie jest idealnie, ale tak to bywa w filmach. Obejrzałam dzisiaj Oszusta z Tindera. I chyba mam szczęście, że trafiłam na Artura a nie na jakiegoś oszusta. Mogłam skończyć z długami, jak bohaterki filmu. I jak łatwo osądzać, że one naiwne i głupie. A one po prostu zaufały… tylko niewłaściwemu facetowi.

Obejrzałam też jeden odcinek Sprzątaczki. Trochę dlatego, że ja też sprzątam, a tu okazuje się, że to na podstawie pamiętnika prawdziwej sprzątaczki. A ja też lubię pisać. Dało mi to do myślenia. Bo w końcu jednak nie piszę za często niestety. A przecież to była jednych z tych rzeczy, która mi zawsze wychodziła. Trzeba chyba robić też rzeczy, które się lubi i które umiesz, a nie tylko te, z których masz pieniądze. Ale i tak jutro muszę wrócić do miotły… Taka widać karma.

Moje plany

W weekend dziadek znowu mnie wkurzył i znowu byłam zła na siebie, że nie zareagowałam jak powinnam. Najpierw w sobotę znowu zapytał się o moje plany w stosunku do Artura. Ponieważ moje poprzednie, wyminające odpowiedzi w stylu: pozyjemy zobaczymy” widać go nie usatysfakcjonowały, odpowiedziałam, że nie mam żadnych planów. Chcę wierzyć, że stanowczo…. Tak a propos naprawdę nie mam żadnych planów i nie wiem po co dziadek tak naciska. W ogóle to czuję się ostatnio jak piętnastolatka. dziadek mnie wypytał czy dzisiaj się spotykam z Arturem, a w niedzielę kiedy wrócę… Ja wiem, że on mnie bardzo lubi itd ale niech może zajmie się swoim życiem i swoją córką, a mnie zostawi moje decyzje? W końcu ja u niego wynajmuję tylko pokój, płacę i chcę tylko odrobiny świętego spokoju. A nie mogę liczyć nawet na odrobinę prywatności, bo ostatnio pod pretekstem jakiegoś udogodnienia (toćka toćkę jak z rekorderem- tym razem nie miałam siły odmówić….) zajrzał do szuflad i wyciągnął wszystko na wierzch. A jakbym tam miała brylanty? Albo wibrator? Do szafy też kiedyś zajrzał, jak przerabiał mi światło. W ogóle nie wiedziałam do tamtej pory, że mam w szafie jakieś światło. Świetnie mi się żyło bez światła, którego i tak w ogóle nie używam.

W niedzielę odwiedziła dziadka córka. Ja ją teraz rozumiem, czemu ona robi to tylko raz w miesiącu na 2 godziny. Na dłuższą metę dziadek jest bardzo uciążliwy. Ona odpicowana, a ja jeszcze w szlafroku, więc przywitałam się, złapałam żelazko i zamknęłam się u siebie, bo spieszyło mi się na pociąg. Zdążyłam uprasować się i nałożyłam stanik, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Szybko naciągnęłam szlafrok i mam głęboką nadzieję, że nie było widać, że jestem bez majtek. Dziadek nie czekając na moją odpowiedź wszedł do pokoju, bo „może chcę kawałek tego holenderskiego specyfiku”. Okutałam się szlafrokiem i pół goła poszłam do kuchni, bo z nim nie da się inaczej, aby przekonać się, że chodziło o jakieś ciastko. Nie, nie chcę. Chcę się w spokoju ubrać. Właściwie powinnam zrobić awanturę. Powiedzieć, żeby następnym razem poczekał, aż odpowiem, a nie wchodził ot tak. Nie umiem jednak robić awantur.

Mam problem ze stawianiem granic takim natrętom. Moje aluzje niestety nie są czytelne, a ponieważ nauczyłam się chować emocje, nie widać po mnie niezadowolenia. W związku z tym wszyscy myślą, że mogą mi wejść na głowę. No może nie wszyscy. Głównie dziadek, bo z nim najczęściej mam kontakt. Raz mu nie wystarczy, szuka następnej okazji. Ja nie okazuję niezadowolenia to on może myśli, że wchodzenie bez pukania, otwieranie szaf i inne takie są w porządku? I tak mam szczęście, że zapukał. Jakby drzwi był przymknięte (co czasami robię) wszedłby bez krępacji. Człowiek nie może sobie nawet w spokoju w nosie podłubać….

Właściwie powinnam mu powiedzieć, że mam plany: znaleźć mieszkanie i wyprowadzić się.